"A po co Kowalskiemu kondensat Bosego-Einsteina czy wiedza dotycząca cząstek elementarnych" - i ten kondensat, i ta wiedza już są. Nowych technologii związanych z lotem załogowym, jakościowo lepszych od już rozwijanych lub wykluwających się technologii związanych z rozwojem robotyki - nie ma.
"Nie nazwałbym rozstawiania pakietów ALSEP czy retroreflektorów czy nawet przywiezienia ponad 300kg próbek skalnych z różnych okresów geologicznych Księżyca tylko pobieganiem i poskakaniem. Swoją drogą to wszystko wykonali zaledwie w trzy lata."
To fajna wypowiedź, bo pokazuje - nie gniewaj się - bardzo popularne błędy w argumentowaniu za wyprawami załogowymi. Rozstawienie pakietów ALSEP i retroreflektorów za 100 mld dolarów - czy ile tam wynosi budżet Apollo w obecnej kasie - to trochę drogo, nie uważasz? 300 kg próbek? Co powiesz na lądownik osadzający pojazd pokroju Łunochoda, który to pojazd objeżdża kilkadziesiąt kilometrów - lub kilkaset - wokół miejsca lądowania, po czym wraca z próbkami z tego obszaru, ważącymi te 200-300 kg, pakuje to do lądownika, a ten, zamiast wynosić trzy węglowodorowe balasty, wraca na Ziemię z konkretnym materiałem do badań? Który element z wymienionych jest nierealny? Lądowanie automatyczne na Księżycu? Osadzenie pojazdu? Przejechanie kilkudziesięciu kilometrów? Wystrzelenie ładunku zawierającego kilkaset kilogramów transportowanego materiału? Tylko jeden element nie był wykonany - przeładowanie próbek z łazika do lądownika. Najprostszy.
Drugi aspekt, w którym popełniasz zasadniczy błąd, to datowanie. Panowie kowboje z Księżyca przywieźli 300 kg próbek nie w żadne trzy, a w czterdzieści jeden lat. I licznik cyka i pewnie docyka, na moje, lat sześćdziesięciu. 300 kg próbek na 60 lat za 100 mld dolarów - to najgłupszy kosmiczny interes w historii ludzkości.
Żeby było jasne: jestem dumny z tego, że to za mojego życia ludzkość wylądowała na Księżycu. Naprawdę. Uważam to osiągnięcie za jedno z największych w historii ludzkości. Ale tak mnie zastanawia - gdyby ta cała kasa szła w eksplorację za pomocą automatów, ile dziś miałbym orbiterów Merkurego? Ile Urana? Jakie zdjęcia z Trytona? Co pływałoby po jeziorach Tytana? I ile by kosztował robot, który by mi wysprzątał chatę i wyprał gacie (żony, cholera, nie tanieją, poza tym z czasem siada im oprogramowanie)?
Jak słusznie zauważył Radek, problem nie w tym, czy lepsza astronautyka załogowa czy bezzałogowa, lecz w tym, że środki (finansowe, przemysłowe, ludzkie) na rozwój jednego i drugiego są wspólne, a co więcej, ograniczone i powiązane wzajemnymi zależnościami. Wszystko to przypomina ekosystem, a w ekosystemie nie ma zmiłuj się: coś jest kosztem czegoś. Wpuść do jeziora populację szczupaków, płoci, planktonu i roślin, zobacz, co się dzieje. Wcale nie wygrywają te gatunki, w których są najsilniejsi. To bzdura wpajana w szkołach. W jeziorze królem jest szczupak. Lecz jeśli jego populacja rozwinie się zanadto, zacznie brakować płoci, co stworzy niszę dla planktonu, a rozrost tego może zdegradować środowisko jeziora w sposób, który wymiecie populację szczupaków. Mógłbym zaryzykować tezę, że coś bardzo podobnego już się stało z załogową astronautyką. Wymiotło w niej szczupaki, ostały się płotki.
Moje spojrzenie na rozwój astronautyki jest następujące:
1. Nacisk na misje automatyczne, w szczególności na zwiększanie autonomiczności robotów oraz na penetrowanie niesprzyjających środowisk - typu powierzchnia Wenus, Io, oceany pod skorupą Europy czy Enceladusa, loty w atmosferze Wenus, Marsa i Tytana. Rozwój tych kierunków będzie wiązał się z dynamicznym rozwojem wielu użytecznych technik i technologii. Z pewnością każdy wulkanolog tu, na Ziemi, oddałby majątek za elektronikę i mechanikę wysokotemperaturową. A przykłady zastosowań można mnożyć. Dziesiątkami, od ręki.
2. Utworzenie stałej, wieloosobowej, międzynarodowej bazy na Księżycu i jej stopniowa rozbudowa, połączona z opracowaniem metod przetwarzania dostępnych surowców oraz rozwijaniem zamkniętych obiegów surowców wewnątrz bazy. Wiąże się to naturalnie z opracowaniem metod transportu pracowników do i z Księżyca.
3. Stopniowe rozbudowywanie bazy o infrastrukturę naukową. Radioteleskopy - toż "ciemna strona Księżyca" naprawdę istnieje - niewidoczna z Ziemi półkula (no, prawie półkula) to jedyne miejsce w Układzie Słonecznym niezaśmiecone szumem elektromagnetycznym naszej cywilizacji. Wielkie teleskopy, na przykład z ciekłymi zwierciadłami.
4. Dzięki punktowi 3 mielibyśmy zalążek do rozwoju infrastruktury przemysłowej, która powinna być następnie rozwijana z maksymalnym wykorzystaniem metod robotycznych (zatem znów korzystamy z punktu 1).
5. Na orbicie wokółksiężycowej zautomatyzowane (punkt 1) konstruowanie dużych instalacji kosmicznych o charakterze baz, z zamkniętym obiegiem surowców (punkt 2).
6. Transport baz w wybrane miejsce Układu Słonecznego i długotrwała eksploracja, być może w przypadku paru ciał niebieskich połączona z kolonizacją. Równolegle rozwijałyby się metody transportowania załóg do/z baz kosmicznych oraz tych już na powierzchniach obiektów Układu Słonecznego.
Tak bym sobie wyobrażał naszą ekspansję w Układzie Słonecznym, kierując się czystą logiką, odrzucając to typowo ludzkie "ja chcę zaraz". A że punkt 6 będzie realny być może dopiero w XXIII wieku? Co z tego? Jeśli będziemy inwestować w technologie chwilowe, szybko się okaże, że i XXIII wiek to termin zbyt optymistyczny. Albo że cel jest w ogóle nierealny, bo... no właśnie...
Jest w tym wszystkim pewien istotny haczyk - owe priorytety ziemskie. Nie czarujmy się, 100 mld dolarów na dekadę to żadne pieniądze. Kto nie wierzy, niech zerknie w budżety wojskowe, np. w koszty wybudowania i utrzymania jednego nowoczesnego lotniskowca. Dlaczego o tym wspominam? W ostatnich dwóch wiekach doszło na Ziemi do sytuacji bezprecedensowej - ludzkość wypełniła ekosystem planety. Takiej sytuacji jeszcze nie było. Ekosystemy są układami o równowadze dynamicznej. Oznacza to, że nadmierna eksploatacja planety może doprowadzić do załamania - ba, najprawdopodobniej to zrobi, wszak równowaga jest dynamiczna właśnie! W pewnym momencie nie będzie już frajerów w Azji czy Afryce, chcących pracować za marne pieniądze, albo nie będzie surowców i odpowiednio wydajnych metod ich odzyskiwania, albo będzie potwornie dużo frajerów zajmujących się, z braku innych zajęć, wyłącznie płodzeniem dzieci, co wyprodukuje armię głupich i głodnych, a to nigdy nie wróży nic dobrego mądrym i bogatym. Zatem wypełnienie ekosystemu może bardzo szybko zmienić priorytety. Być może oba kierunki astronautyki wówczas będą się rozwijały dynamicznej i nie będą tak bezpośrednio konkurować jak obecnie, bo z zewnątrz będzie nagły napływ zasobów.
Bajer w tym podejściu jest taki, że degradacja ekosystemu najprawdopodobniej nastąpi szybciej niż pojawią się wymierne w skali cywilizacji zyski z ekspansji w kosmos i kariera homo sapiens się rypnie. Prywatnie obstawiam właśnie ten wariant rozwoju sytuacji, niestety. Chyba że się uda przekonać dostatecznie duży procent populacji, że prócz handlu, polityki i marketingu warto jeszcze zajmować się myśleniem i że aby jako cywilizacja przeżyć, trzeba patrzeć nieco dalej, niż wymaga to księgowa w biznesplanie na najbliższy kwartał. Widzę w tym pewną szansę.
Niestety, niewielką.