Autor Wątek: Solarmortt  (Przeczytany 1841 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline deathrider

  • Weteran
  • *****
  • Wiadomości: 1154
  • LOXem i ropą! ;)
Solarmortt
« dnia: Luty 10, 2016, 16:43 »
"Mamo, ta kropka wcale nie jest niebieska" - usłyszałem to dzisiaj w Earth-Padzie, module obserwacyjnym Cyklera, na którym służyłem.
Jak można się domyślić, powiedział to jakiś dzieciak. Jeśli zastanawiacie się, co małe dziecko może robić w kosmosie - transportowaliśmy właśnie grupę kolonistów na Księżyc.
A w zasadzie uchodźców - to określenie było zdecydowanie bliższe prawdy. Nie uciekali oni jednak przed wojną, zarazą czy tajfunem.
Był to początek zdecydowanie większego exodusu - nie mającego precedensu historii.
Dotyczył on całej ludzkości. A w zasadzie jej resztek, jak patrzyli na to starsi. Osobiście, nie reagowałem na to aż tak emocjonalnie - urodziłem się już w takich warunkach. Jednak Ci mający 90 czy 100 lat, pamiętali jeszcze "stary świat". Wtedy, kiedy na powierzchni Ziemi żyło ponad 7 mld ludzi, a na widok spadającej gwiazdy wypowiadano życzenia.
         Ja należałem jednak do późniejszego pokolenia - które na nocne niebo spoglądało ze strachem. A spadająca gwiazda oznaczała kolejny mały meteoryt. Mnóstwo takich "prześlizgiwało" się przez SkyWatch'a. Część z nich docierała aż do powierzchni, przynosząc śmierć i zniszczenie.
         Wracając do "Kropki" od której właśnie zacząłem pisać - Ziemia, poza wąskim pasem błękitu i zieleni w okolicach równika, miała teraz barwę sino-brunatną.
Efekt "bliskiego spotkania" z kilkoma większymi asteroidami. Poza bezpośrednimi zniszczeniami, wyrzuciły one do atmosfery miliardy ton pyłów i popiołów.
Siła uderzeń zaburzyła również równowagę płyt tektonicznych. Wraz ze wzrostem aktywności sejsmicznej przebudziły się z kolei wulkany.
Także te, od dawna uznawane za wygasłe.
Niebo na długie miesiące zakryły chmury popiołów. Poza skróceniem sezonu wegetacyjnego, zapoczątkowało to też nową epokę lodowcową. Tym razem jednocześnie na obydwu półkulach.
      Pamiętam jeszcze ze szkoły, jak nauczyciele wyjaśniali, że cała nasza cywilizacja była i wciąż jest powiązana siecią zależności.
Od rolnictwa, po przemysł, technologię, transport, ekonomię - żaden z tych elementów nie może istnieć bez pozostałych.
Kiedy ta sieć została przerwana, cywilizacja nie była w stanie przetrwać w swojej ówczesnej postaci. 
Nie mogła jednak sobie "pozwolić" na upadek - z głębi kosmosu zmierzały kolejne asteroidy. Dużo większe, posiadające większe delta V.
    Upadek cywilizacji technologicznej, oznaczałby koniec dla wszelkiego życia jakie znali ówcześni. Takiego "bombardowania" nie przetrwałyby nawet bakterie.
Pod koniec XX wieku wielu uważało ludzkość za plagę - rozwój przemysłu wraz z dużą populacją powodowały masowe wymieranie w świecie zwierząt i roślin.
Jednak historia często bywa przewrotna - po pojawieniu się Pestifera, staliśmy się jedyną nadzieją dla życia. Przynajmniej ziemskiego życia.
Czym był Pestifer - myślę, że nie muszę wyjaśniać. Każdy historyk czytający te wspomnienia będzie wiedzieć.
Chociaż - może okaże się on być czymś innym, niż obecnie uważamy ?
Tak więc, Pestifer to według naszych badań mała i bardzo stara Gwiazda Neutronowa - która nieubłaganie zbliża się do granic Układu Słonecznego.
Na szczęście nie jest to pulsar - minie jeszcze prawie 1000 lat, nim jego promieniowanie zacznie stanowić bezpośrednie zagrożenie.
Obecnie przechodzi przez obłok Orta - stamtąd właśnie wyrzuca miriady komet i asteroid. Część z nich mknie wprost ku wewnętrznym planetom - Marsowi, Ziemi, Wenus i Merkuremu.
Jeszcze mniejsza "część tej części" porusza się po trajektoriach przecinających orbity tych planet w złym miejscu o złym czasie.
Patrząc procentowo - nie wygląda to najgorzej. Patrząc ilościowo - to miliardy obiektów, o masie liczonej w setkach, a często tysiącach czy nawet milionach ton.

        Czemu postanowiłem spisać te wspomnienia ? Niedługo zaliczę swojego pierwszego "redi'a", czyli "Redirect Mission" - przekierowanie asteroidy. Jak powiedział to kumpel po powrocie z jednej - "Większość czasu się nudzisz, kiedy się nie nudzisz, boisz się". Pisanie ma więc być sposobem na nudę. Zobaczymy co z tego wyjdzie ...

Offline deathrider

  • Weteran
  • *****
  • Wiadomości: 1154
  • LOXem i ropą! ;)
Odp: Solarmortt
« Odpowiedź #1 dnia: Luty 10, 2016, 18:24 »
Do przystani "Robinsona" pozostało nam jeszcze 2 dni lotu. Chociaż posiadaliśmy dużo wydajniejsze napędy i technologie, podróż pomiędzy LEO a LMO (Low Moon Orbit) trwała ponad tydzień. Zdecydowanie dłużej niż za czasów misji Apollo.
Powodów było kilka - przede wszystkim nasz Cykler zabierał na pokład prawie 500 osób, wraz z ładunkiem zapasów i "witamin". Dodatkowo wykorzystywaliśmy mało wydajne paliwo - tlenek aluminium. Nie było nawet sensu porównywać go z wodorem, czy wodą.
Zaletą była jednak łatwa dostępność - znajdował się w Księżycowym regolicie. Mocno upraszczając, wystarczyło wziąć łopatą i napełnić zbiorniki. I wiola - można lecieć.
Oczywiście w praktyce, nie wyglądało to tak różowo. Silniki non stop szwankowały, dysze zapychały się. Jeśli myślicie, że to mały problem - wyprowadzę was z błędu.
Do zasilania wykorzystywaliśmy reaktor nuklearny. Udrożnienie dyszy, w której znajdują się resztki paliwa jądrowego - głównie plutonu i kalifornu, nie należy do najprostszych czynności. Oczywiście większość zadań wykonywały roboty. Przeważnie specjalnie zaprojektowane "Crawlery". Przypominały połączenie pająka i kraba, ukryte za niklowym pancerzem.
Niestety, dość szybko się "zużywały" - wspominałem już o asteroidach zagrażających Ziemi. Na orbicie bolidy były dużo bardziej niebezpieczne. Ziemię chroniła chociażby atmosfera - w której płonęła większość "Drobnicy".
Po przekroczeniu granicy kosmosu - tarcza znikała.
Tak więc względnie małe i poręczne Crawlery, wykorzystywaliśmy głównie do operacji bardzo dużego ryzyka - napraw w komorze reaktora, czyszczenia dyszy.
Rzeczy takie jak naprawa pancerza, wymiana anten, czujników - wykonywano w bardziej tradycyjny sposób - w trakcie spacerów kosmicznych.
Była to żmudna i skomplikowana praca. Najpierw miejsce napraw należało zabezpieczyć. Do najbliższych mocowań przytwierdzaliśmy więc dodatkowe płyty pancerza. Przeważnie kilka warstw, umieszczonych naprzemiennie, każdą pod nieco innymi kątem względem poprzedniej. Jeśli jakiś bolid, czy dryfujący śmieć uderzył i przebił pierwszą warstwę, tracił część energii kinetycznej. W kolejną uderzał już z mniejszą prędkością. Rzadko były to uderzenia pod kątem prostym - o ile udało się wystarczająco spowolnić "pocisk" odbijał się od kolejnej warstwy.
     Rola ludzi sprowadzała się więc do "postawienia namiotu" - jak określaliśmy takie operacje. Jedynie w sytuacjach awaryjnych, które stanowiły zagrożenia dla całego statku, wysyłano nas na dłużej w przestrzeń. Czyli średnio co 3 dni. Często nie było czasu na jakiekolwiek planowanie - prowizoryczne rozwiązania i improwizacja stanowiły normę.
     Naprawić reaktor atomowy taśmą klejącą ? Czy może silnik manewrowe spawarką ? - proszę bardzo. Mikrometeoryt zniszczył radiator ? Drukujemy nowy z miedzi i wycinamy laserowo kanaliki dla wody. Później jeszcze spawamy całość wykorzystując zbudowany na kolanie łuk plazmowy i gotowe.
     Jeśli działa - nie dokonujemy nawet późniejszych zmian po dotarciu do stacji.
     Kogoś może zastanawiać skąd bierzemy na to wszystko surowce - dostarczenie przecież nawet połowy tego sprzętu na orbitę, wymagałoby kilkunastu startów z Ziemi. Odpowiedź jest prosta - poza ludźmi i niewielką częścią sprzętu, praktycznie nic nie bierzemy z macierzystej planety. Większość materiałów pochodzi z automatycznych Księżycowych kopalni oraz z ... asteroid. Dokładnie tych samych, które miały uderzyć w Ziemię, czy Księżyc. Misje "Redirect" to nie tylko ochrona Ziemi. To także zdobywanie bezcennych surowców.
     Czy paliwo (głównie woda), czy metale (nikiel, platyna) - wszystko to niemalże samo leci w naszą stronę. Trzeba jedynie "lekko" zmienić orbitę.
Nawet przystań "Robinsona" była początkowo kopalnią. Zbudowano ją na bolidzie przechwyconej przez Księżyc. Po zakończeniu wydobycia, została z niej jedynie "skorupa" - zewnętrzna warstwa niklu i platyny, doskonale chroniąca przed mikrometeorami. Ściany wewnętrzne dodatkowo zabezpieczono zestalonym lodem, zebranym z innych asteroid.
Trwało to wszystko bardzo długo - bez mała 30 lat. Jednak podobny los czekał większość asteroid w naszym zasięgu - ludzkość potrzebowała bezpiecznych schronień. Czy do magazynowania zapasów, czy do zakładania fabryk. Czy też wreszcie - jako miejsce do życia.
     Powierzchnie ciał niebieskich już dawno przestały być bezpieczne. Zejście pod "ziemię" było dużo rozsądniejsze. Przynajmniej w przypadku Księżyca - wykorzystywano zarówno naturalne systemy jaskiń, jak i wyeksploatowane kopalnie. Na Ziemi nie było już tak różowo - wstrząsy tektoniczne zmieniły wiele schronów w grobowce. Poza tym wzrost temperatury nie pozwalał zejść poniżej pewnej głębokości - rzędu pojedynczych kilometrów. Dla porównania - na Księżycu same jaskinie potrafiły zejść 50 km poniżej powierzchni. Jeśli nawet na górze uderzyłaby kilkuset metrowa asteroida, mieszkańcy takiego schronu powinni przeżyć.
     Budowa habitatów w asteroidach stanowiła inne podejście - bardziej przyszłościowe. W pewnym momencie, orbity wszystkich ciał w US zostaną zakłócone - spowoduje to chaos porównywalny z tym jaki panował w momencie formowania dysku protoplanetarnego. Jedynym sposobem na przetrwanie, będą wtedy mobilne habitaty. Według różnych szacunków, mieliśmy jeszcze 200 albo 300 lat na "przeprowadzkę" i stanie się plemieniem koczowników.
Kończę już wpisy na dzisiaj - pozostało 6 godzin do mojej zmiany.
Muszę odpocząć - mam nadzieję, że jutro nie czekają mnie żadne "Spacery",

Offline Orionid

  • Weteran
  • *****
  • Wiadomości: 24418
  • Very easy - Harrison Schmitt
Odp: Solarmortt
« Odpowiedź #2 dnia: Luty 14, 2016, 21:13 »
Czy będzie ciąg dalszy ?
Bohatera chyba nie trafił jakiś meteoryt ?

Niebezpiecznie  zaczyna robić się na tym globie. Ostatnio mówi się , że jeden z mieszkańców Ziemi poniósł śmierć na skutek działania pozaziemskiego obiektu.

Ale porównując ilość ofiar śmiertelnych na skutek działania środków bojowych, to nie wygląda to liczbowo tak źle na tle poprzednich epok historycznych, zwłaszcza , gdy liczyć procent tego typu zejść śmiertelnych do liczby ludzi na Ziemi.

Są też ubytki ludności wywołane destrukcyjnym działaniem gatunku ludzkiego na środowisko ziemskie. I na razie na skutek takiego działania ludzi   większa ilość mieszkańców trzeciej planety od Słońca rozstaje się przedwcześnie z życiem.

Pora może wynieść się z destrukcyjną działalnością ludzi poza Ziemię ?


Offline deathrider

  • Weteran
  • *****
  • Wiadomości: 1154
  • LOXem i ropą! ;)
Odp: Solarmortt
« Odpowiedź #3 dnia: Luty 14, 2016, 22:31 »
Jeżeli się podoba, to będą - to wrzuciłem nudząc się niesamowicie w pracy -> akurat kilka takich dni było.
Co do innych źródeł destrukcji - moim zdaniem, przez długi czas nie do rozwiązania.
Jeśli chodzi o destruktywną działalność i przeniesienie poza glob - czy to czasem nie uspokoiłoby trochę sytuacji tutaj ?
Surowce z NEO, albo Księżyca - biorąc pod uwagę ile tego jest, na dłuuugi czas główni gracze nie musieliby o nie rywalizować. Taniej byłoby dotrzeć do nowych zasobów, niż rywalizować o już zajęte.

Polskie Forum Astronautyczne

Odp: Solarmortt
« Odpowiedź #3 dnia: Luty 14, 2016, 22:31 »