Rzeczywisty wkład jest taki, że do upublicznienia "Sond" prawdopodobnie by nie doszło, gdyby nie ja. W 2006 roku powstało Polskie Stowarzyszenie Dziennikarzy Naukowych „Naukowi.pl” (już nieistniejące, zresztą podobnie jak dziennikarstwo naukowe w tym głupim kraju). Byłem jednym ze współinicjatorów powołania tego stowarzyszenia do życia i od samego początku zanudzałem koleżanki i kolegów koniecznością podjęcia działań w celu wydobycia "Sondy" z niebytu. Miałem poparcie m.in. redakcji "Wiedzy i Życia", zapewne nie bez związku z faktem, że akurat w niej pracowałem. Tak czy siak, na zebraniach Stowarzyszenia zanudzałem wszystkich sprawą tak uparcie i regularnie, że niektórzy chyba nawet przestali mnie z tego powodu lubić. W końcu, gdzieś po trzech latach, udało się przekonać dziennikarzy, żeby wykorzystać nadchodzącą okrągłą rocznicę śmierci twórców "Sondy" do stworzenia zmasowanej, publicznej presji na kierownictwo TVP.
Zakresu działań pana Pycia nie znam, skontaktował się ze mną później. Jestem pewien, że próbował wydobyć nagrania, ale doskonale wiemy, jaką moc mają w głupim państwie argumenty merytoryczne. Co innego z działaniami, które przyciągają uwagę mas. Te działania w przypadku "Sondy" zainicjowała dokładnie jedna osoba.
Jeszcze uwaga odnośnie do petycji, którą wtedy stworzyłem, a która miała trafić na ręce ówczesnego wodza TVP. Nie trafiła, ponieważ wódz był wtedy tylko p.o., a mnie zależało, by wykorzystać "Sondę" do przywrócenia nie tylko jej, ale i obecności dziennikarstwa naukowego w polskiej telewizji. Czekałem na szefunia nie "p.o.", ale następny okazał się partyjnym nominatem (ot, taka praktyka na wieki przed erą jakoby zapoczątkowaną przez PiS). Czekałem więc znów, na kogoś kompetentnego, z kim można byłoby porozmawiać i nie zmarnować głosów tych, którzy pod petycją się podpisali. Gdzieś po drodze TVP zdążyła się ugiąć i "Sondy" upubliczniła. Czekałem jeszcze parę lat na prezesa TVP, który miałby coś wspólnego z fachowością, niemal co wieczór patrząc na gotową do wręczenia teczuszkę z wydrukowanymi podpisami. A potem zrozumiałem, że współczesna polska telewizja publiczna to prostactwo o naturze genetycznej i nie ma żadnego sensu marnować czasu, by w jakikolwiek sposób próbować podnieść jej poziom.
Gdzie dziś jest teczuszka, nawet nie wiem i nie odczuwam potrzeby wiedzieć, ponieważ jej istnienie straciło sens.
Refleksja na koniec. Gdybym wiedział, że jednym z efektów moich działań będzie wykorzystanie marki "Sondy" do uwiarygodniania partyjniactwa mediów publicznych w Polsce, bym w ogóle nie próbował przywrócić "Sond". Z szacunku i do przekazu programu, i do twórców, którzy taką formę potrafili wypracować.