Gdyby nie katastrofa Challengera i podczas kolejnych startów wahadłowców Teleskop Hubble'a ze swym feralnym lustrem na orbitę trafiłby właśnie w 1986 r. Wówczas HST zdążyłby na obserwacje na oddalającą się już kometę Halleya, tylko czy byłoby coś widać na nieszczęsnych fotkach? Być może sonda Galileo szybciej wyruszyłaby ku Jowiszowi. Czy dotarłaby do Jowisza wcześniej? Jeśli tak to na miejscu mogłaby obserwować zderzenie komety Shoemaker-Levy z Jowiszem w 1994 roku. Sonda Mars Observer początkowo miała również wystartować na pokładzie promu kosmicznego, choć nie wiem w którym roku.
Ciekawe co byłoby gdyby katastrofa Challengera nie miała miejsca? Na ile kolejne starty promów kosmicznych byłyby wówczas narażone na podobną lub inne katastrofy?
Czy rozwój programu amerykańskiej stacji kosmicznej Freedom byłby wówczas szybszy i stacja trafiłaby na LEO w 1992 roku, jak zakładały pierwotne plany?
Na powyższych przykładach widać, jak uzależnienie się USA od programu STS negatywnie wpłynęło na rozwój astronautyki. Katastrofa Columbii równie tragiczna, miała o wiele mniejszy wpływ na astronautykę, zwłaszcza chodzi tu o loty bezzałogowe. Nawet ISS dzięki Rosji wyszła z tego wypadku bez szwanku, tyle, że lata później ukończono jej budowę.