Mam całkowicie odmienne zdanie odnośnie "gdybania": analiza, co by było gdyby, jest bardzo ważna czy wręcz kluczowa dla zrozumienia zdarzeń z historii i ich znaczenia. (Na marginesie: Lorenz pisał o probabilistycznym opisie zjawisk, co nie bardzo ma się do "gdybania".)
Przede wszystkim z mojej wiedzy - czyli kogoś, kto na ten temat dość sporo poczytał, ale nie jest specjalistą - wynika, że ZSRR nie miał szans na wygranie wyścigu na Księżyc. Wystarczy przypomnieć sobie gdzie Rosjanie byli w styczniu 1969, nie tylko z N-1, ale choćby z manewrami na orbicie. Oczywiście mieliby szanse na zwycięstwo tylko w takim przypadku, gdyby Amerykanom coś bardzo nie wyszło, ale o tym wiemy, że nie nastąpiło. Więc tę kwestię w ogóle pomijam.
Natomiast są liczne opinie, że N-1 była blisko wystartowania w 1974 r., gdyby tylko Rosjanie nie zamknęli programu. I chyba nad tym tylko można zastanawiać się. Ale nawet jeśli tak, to program rosyjski był o wiele mniej technicznie zaawansowany niż amerykański:
- załoga: dwie osoby zamiast trzech,
- ląduje jedna osoba zamiast dwóch,
- brak wewnętrznego połączenia statek-lądownik (Rosjanin przechodziłby do lądownika wychodząc na zewnątrz),
- o wiele mniejszy udźwig N-1 niż Saturna V (rzędu 70-90 t na LEO), co wykluczało takie fanaberie jak chociażby LM czy inny sprzęt.
Program N-1 zakładał 12 startów, ale po czterech nieudanych, a w przededniu piątego w 1974 r. został skasowany. W tym czasie program Apollo został już dawno zakończony, choć w nieco okrojonym zakresie (w 1972 r.). Więc teoretycznie mogło dojść do kilku lądowań Rosjan na Księżycu, ale:
- technicznie byłyby one znacznie mniej widowiskowe niż amerykańskie (a więc efekty propagandowe raczej mizerne),
- byłyby już mocno spóźnione, gdy Amerykanie już stracili zainteresowanie Księżycem - nie tylko społeczeństwo, ale również NASA - więc tym bardziej żaden efekt.
Zatem Rosjanie nikomu by nie zaimponowali tymi lotami, zwłaszcza że sami weszli w 1969 r. w retorykę, że lepiej rozwijać bardziej efektywne i o wiele tańsze misje bezzałogowe (Łuny z łazikami i powrotnikami - to akurat im się udało). Natomiast w obliczu kryzysu, który wówczas nawiedził świat, kontynuując program księżycowy musieliby w ogóle nie podejmować tematu wahadłowców, z którym zresztą też bardzo spóźnili się w stosunku do Amerykanów.
W związku z tym nie byłoby też programu Energia, który upadł po dwóch startach, ale spuścizna po nim w postaci silników, które latają do dziś (po modernizacjach) także u Amerykanów, jest bardzo owocna (podczas gdy silniki po N-1 spowodowały katastrofę Cygnusa).
Zatem jeśli idzie o efekty, Rosjanie zostaliby i tak przy dublujących się programach Sojuz i Ałmaz, ale byliby do tyłu jeśli idzie o technikę rakietową, gdyż bez silników RD-170 i pochodnych.