A poza tym, nawet załóżmy, że ci straszni Chińczycy, faktycznie wylądują za te dziesięć lat (na razie nie bardzo mają czym, ale niech będzie, że nadgonią). No fajnie wbiją czerwoną flagę: "to mały krok dla ludzkości, ale ogromny krok dla naszych kompleksów". No? I? Co? Dalej? Co nasi dzielni Chińczycy, będą robić na tym Księżycu, czego nie da się dziesięć razy taniej załatwić zdalnym sterowaniem z Ziemi?
Już wolę Artemisowe podejście do robotów. Zrzucamy lądownik, a ten ma miejsce na eksperymenty. Tam prywaciarz, albo państwowa agencja, może sobie eksperymentować do woli nad czysta nauką, albo czymś praktycznym. Moim prywatnym faworytem była by rafinacja paliwa rakietowego opartego o sproszkowane aluminium spalane w ciekłym tlenie, bo glin i tlen jest powszechny na całym Księżycu i nie trzeba się kłócić o resztki komet pozostałe na biegunach. Albo jakieś inne księżycowe ISRU, o którym nie słyszalnym. Albo wykorzystywanie miejscowych zasobów, tak, aby zasadniczo obniżyć koszty, budowy, jakiejkolwiek innej instalacji, czy czegoś co może przynieść zysk (księżycowy tytan - tak luźno rzucam).
I może wtedy, niejako przy okazji, wyklaruje się co ten biedny Homo Sapiens, miał by tam u licha robić.