Moim zdaniem powinien istnieć jakiś system odzyskiwania ładunku przy nieudanym starcie, oczywiście w zależności od "ważności" startu. Np. taki JWST (wiele miliardów dolarów!), gdyby rakieta nośna nawaliła, to ogromna strata, nie tylko finansowa, ale również czasowa, to lata pracy wielu ludzi. Dlaczego więc nie ma takiego systemu? Ano powodów jest jak zwykle kilka.
Po pierwsze to kolejne podrożenie misji. I o tę część ratunkową i o większą moc rakiety pierwszego stopnia potrzebną do wyniesienia ładunku + tego systemu. Być może (nie znam wyliczeń) więcej by to kosztowało, niż ubezpieczenie.
Po drugie taki system ratunkowy działa przy znacznych przeciążeniach, zarówno podczas oddzielania się od rakiety, jak i przy lądowaniu. Znacznie większych, niż przy starcie rakiety. Ładunek mógłby tego nie wytrzymać i również ulec zniszczeniu, a nawet jak by nie na pierwszy rzut oka wyglądał dobrze, to i tak wymagałby bardzo dokładnego i pełnego przejrzenia, co też tanie nie jest.
Po trzecie wielu ludziom to pasuje. Nie chodzi o to aby coś zrobić raz, lecz o to, aby pieniądze były w obrocie, aby cały czas machina się kręciła, a firmy zarabiały.
A to, że badania odwlekają się w czasie, no cóż, to martwi naukowców, martwi nas, pasjonatów, ale niezbyt martwi przeciętnego podatnika, który bardzo często nie rozumie w ogóle idei badania kosmosu i pyta, co on z tego ma. I często podobnie myślą politycy oraz managerowie firm.
I wreszcie po czwarte awarii może ulec tak samo stopień pierwszy (widowiskowe BUM), jak i drugi czy trzeci. Tak stracono np. rosyjski Fobos-Grunt (z resztą od początku misja ta była tylko wyciąganiem funduszy), ale też na każdym innym etapie misji, przy wchodzeniu na orbitę, przy lądowaniu i wielu innych sytuacjach.
I to wszystko składa się na taką, a nie inną politykę.