Nawiązując do pierwszego i drugiego postu w tym wątku nasuwa mi się pewna opowieść sci-fi, w której w podróż do jednej z bliskich gwiazd z potwierdzoną egzoplanetą na kształt Ziemi - wysłana zostaje ekspedycja naukowców. Poruszają się statkiem o osiągu ileś tam wątłych części prędkości światła, budzą się z hibernacyjnego snu co kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat aby sprawdzić stan techniczny statku, po czym kładą się ponownie spać. Po którejś tam z rzędu pobudce ku im ogromnemu zaskoczeniu widzą na wizjerach eksplozję gigantycznego, nieznanego statku kosmicznego, które to wydarzenie oczywiście skrupulatnie odnotowują w dzienniku pokładowym. Wreszcie przy ostatniej - planowanej pobudce dolatują do celu podróży a tam.... czekają na nich fanfary, kwiaty, owacje w gigantycznej kolonii ludzkiej.
Paradoks? Bynajmniej, to efekt postępu technologicznego. Otóż od ich wylotu z Ziemi, w międzyczasie opracowywano coraz doskonalsze, lepsze, szybsze i niezawodne napędy. Wreszcie zdołano wysłać kolejne ekspedycje, które dotarły do celu w try miga, zakładając tam przyczółek naukowy, wreszcie rozbudowując całość do gigantycznej kolonii. Zszokowanym podróżnikom pierwszej misji wytłumaczono przy okazji, że widziana przez nich (kilkadziesiąt lat wcześniej) eksplozja to słynna katastrofa gwiezdnego liniowca, który udawał się w jakiś tam jeszcze bardziej odległy rejon przestrzenii kosmicznej.
Opowieść po prostu świetnie obrazuje problematykę podróży międzygwiezdnych, ich wpływu na świadomość ludzi jakie przedsięwzięcia trzeba podjąć aby opanować gigantyczne przestrzenie dzielące nas do najbliższych gwiazd, nie wspominając od dalszych "zaopatrzonych" w potwierdzone egzoplanety, przypuszczalnie leżące w tzw. strefie złotowłosej.
Pisałem o tym już kiedyś, ale przypomnę taki krótki wyimaginowany nieco scenariusz kolonizacji Układu Słonecznego, uwzględniający wszelkie przeszkody, zanim polecimy i zanim będzie jakikolwiek sens lecieć gdziekolwiek dalej. Pod uwagę wzięta zarówno technologia tradycyjna (obecna) jak i przede wszystkim rozwój napędu, testy, zwykłe obsuwy, misje rekonesansowe, sytuacja geopolityczna (oj tak tak), wpływ komercjalizacji przestrzeni kosmicznej na programy załogowe.
- orbita Ziemska - obecnie
- punkt L2, powrót na Księżyc, misje ku bliskim asteroidom - do 2040
- Mars - pierwsze lądowanie - 2050-60,
- Mars - pierwszy przyczółek naukowy - 2060-2080
- pas asteroid - np.Ceres, Westa czy nieco mniejsze ciała niebieskie - 2100
- układ Jowisza - pierwsze misje w kierunku księżyców galileuszowych (tu co najwyżej Callisto bądź Ganimedes ze względu na zabójcze towarzystwo Jowisza) - 2130
- układ Saturna - pierwsze misje na któreś z lodowych księżyców np. Enceladusa - 2160, pierwsza próba lądowania na Tytanie - 2200
- układ Urana / Neptuna i dalej - najwcześniej po roku 2300.
- jakiekolwiek plany międzygwiezdne - jeśli sensowny napęd i olbrzymie pieniądze pozwolą - po roku 2400.
To nie jest pesymistyczna wizja, to wizja bardzo realistyczna (nie mylić z realną).
