Ten start z powietrza bardzo jest niedoceniony, a jest perspektywiczny. Tylko trzeba kilka modyfikacji wprowadzić do tej koncepcji.
Rakieta/pojazd orbitalny musi być nałożona na samolot nosiciel (z góry), ten samolot musi być specjalnie w tym celu zbudowany (latające skrzydło, bez stateczników pionowych). Wtedy można by nałożyć na niego nawet 200 ton (gdyby był odpowiednio duży), a pewnie i więcej, a to już całkiem sporo. Natomiast upchnąć pod samolotem 20 ton, to już jest problem i niewiele więcej da się "wyciągnąć".
Separacja rakiety od nosiciela przy ok. 2 Macha. Wtedy zysk byłby już spory, największe ilości paliwa są zużywane w pierwszej fazie startu rakiety, dzięki startowi z samolotu przy tak dużej prędkości (może nawet nieco większej) ta faza by odpadła. Mimo że separacja przy takiej prędkości to już pewien problem, to warto nad tym popracować.
No i na koniec. A może też "lądowanie powietrzne", przechwycenie powracającego pojazdu przez inny samolot (siada od góry na nosicielu, tak jak startował)? To ciekawa koncepcja i według mnie jak najbardziej realna. Mamy kilka korzyści, powracający pojazd nie potrzebuje podwozia i dużych skrzydeł, wystarczą niewielkie powierzchnie sterujące, czyli spora oszczędność na masie, i na bezpieczeństwie też. No i przy powietrznym starcie, takim jaki proponuje, coś takiego dużo bezpieczniej może "wystartować" z samolotu nosiciela. Bo jak ktoś zakłada start jednego samolotu z drugiego samolotu (jak w koncepcji Sanger) przy kilkumachowej prędkości, to ja mam wątpliwości. Ten mniejszy startujący z góry, jako że ma duże skrzydła, łatwo może stracić stabilność w momencie separacji z powodu zawirowań wytwarzanych przez nosiciela. A w tym wypadku, przy założeniu "powietrznego lądowania", takich skrzydeł by nie potrzebował, najwyżej jakieś małe powierzchnie służące do stabilizacji i sterowania.