Nie zapominajcie o 2 rzeczach:
1. wahadłowiec jest większy, ma więcej powierzchni narażonej na uszkodzenia
2. wahadłowiec jako cała konstrukcja jest man-rated i to w ścisłym tego słowa znaczeniu. W grasshopperze można wymienić zespół napędowy i lecieć znów, kontrola zbiorników na paliwo to pikuś. Tam nie ma żadnej maszynerii (typu hydrauliki od sterowania powierzchni sterowych, ramienia robotycznego, śluzy powietrznej).
Z założenia operacja "przygotowania do kolejnego lotu" będzie krótsza, prostsza i tańsza, nawet wliczając Dragona (Dragon też jest mniej skomplikowany od dwupokładowej i załadowanej elektroniką sprzed lat kabiny wahadłowca). Jedyne co pozostaje podobne to weryfikacja systemu silników manewrowych, ale Dragon i tak ma lepiej, bo jest zwyczajnie mniejszy i nie ma silników na rozrzuconych po całym pojeździe tylko w kilku komorach.
Dlatego też teoretycznie jest to prostsze. Jednak ja mam nadal wątpliwość, czy prościej jest powrócić na ogniu na ląd rakietą i ją ponownie wystartować, czy odzyskać stopień wyławiając go z oceanu (choćby tylko moduł silnikowy - koszt zbiorników paliwa chyba nie jest taki duży, a one są jednak mało podatne na zderzenia) i umożliwić powtórne użycie. Wiem, wiem, słona woda zeżre wiele, ale może jednak nie?