W ogóle temat statków wielopokoleniowych w s-f może być dość... trudny. No bo jak opisać "nudny" lot przez wiele pokoleń? W zasadzie tylko od strony takich "anomalii" jak właśnie bunt na pokładzie czy złe warunki u celu podróży.
Można też inaczej: np. pasażerwonie nie mają do kąd wracać - dowolny, odpowiednio niszczycielski scenariusz apokaliptyczny.
Dochodzi do podziałów wśród załogantów - różnice mogą pojawić się zarówno w trakcie lotu jak i wcześniej: np. grupa uchodźców z zupełnie innych grup etnicznych/kulturowych.
Zamiast jednego statku mamy armadę kilkunastu jednostek (coś jak w "SevenEves"). Dzielą się na np. dedykowane "WorldShipy" (transport kolonistów), jednostki specjalistyczne (detekcja/usuwanie co groźniejszych przeszkód - czy mgławice pyłu, czy większe skałki), armia sond/robotów do naprawy i utrzymania wszystkiego w kupie, mobile fabryki służące do restauracji/produkcji wspomnianych sond i naprawy/recyklingu/wytwarzania psujących się komponentów innych statków.
Bo co tu mówić - wszystko psuje się na potęgę. Cała wyprawa (wspomniany scenariusz katastroficzny) nie jest cudowną przygodą, tylko rozpaczliwą, zorganizowaną na szybko i byle jak, próbą ratowania ludzkiego gatunku. Wspomniane awarie, mała i nierównomierna dostępność surowców + mieszanka technologi i kultur wymusza zarówno handel/współprace między wspomnianymi grupami, jak i prowadzi do kolejnych konfliktów.
Przy określonych powodach katastrofy (np. "AI-outbreak", kosmici przejmujący cały Układ Słoneczny), załoganci muszą się zmierzyć nie tylko z wewnętrznymi problemami, ale też ktoś(coś) może im nieustannie deptać po piętach. Można tu fajnie odwrócić np. "Proximę" K.Borunia, A.Trepka -> komunizm (albo inna dystopia) w końcu wygrały. Stało się to kiedy ludzkość wychyliła już nos poza Marsa i trzeba naprawdę daleko uciekać.
Taka książka, zamiast skupiać się na motywie "raju porzuconego" i idealizowaniu Ziemi, byłaby opisem desperackiej walki o przetrwanie (taki "Marsjanin" na większą skalę i z większą stawką).
Podobny motyw rzadko się pojawia, ja kojarzę tylko "The Songs of Distant Eart" Clarke'a i częściowo "The Killing Star" Pellegrino/Zebrowskiego.