Ludzie, prawa fizyki obowiązują. Żadne tam metamateriały, żadne izolacje nie zapewnią funkcjonowania aparatury przez dłuższy czas. Zgodnie z termodynamiką, by w trwały sposób utrzymać różnicę temperatur między gorącym środowiskiem zewnętrznym a wnętrzem jakiegoś pojemnika, MUSI to być robione z użyciem z dodatkowej energii, czyli zwykła chłodziarka z zasilaniem. A biorąc pod uwagę sporą różnicę temperatur cholernie wydajnym. Dotychczasowe sondy działały na zasadzie termosu. Czyli bierzemy obiekt o sporej pojemności cieplnej i otaczamy najlepsza możliwą izolacją. Stara się on wyrównać temperaturę z otoczeniem, tylko trwa to dostatecznie długo, aby sonda zdążyła coś zwojować tam na dole, nim się usmaży. Na podobnej, ba, identycznej zasadzie chronione są czarne skrzynki samolotów -może się kąpać 45 czy 60 minut w płonącej nafcie lotniczej ok. 1000C, ale jak potrwa to dłużej, to ją szlag trafi. Jako absorbent ciepła zwiększający pojemność cieplną układu stosuje się jakieś woski czy sole ulegające termicznemu rozkładowi lub przemianie fazowej, czasem nawet zbiorniczek z wodą. Takie bierne chłodzenie w warunkach wenusjańskich starczy na krótko. Alternatywą jest elektronika wysokotemperaturowa (na węgliku krzemu chyba) pracująca w natywnym środowisku termicznym planety, ale ta technologia jest jeszcze w powijakach.
Łazik wenusjański to pieśń odległej przyszłości. Mnie się marzy balon z kamerą na pułapie ciut poniżej podstawy chmur (nie pamiętam, ze 20km nad powierzchnią?). Też gorąco, ale warunki nie tak piekielne jak na dole. Pozwoliłoby to na dokładniejsze skartowanie niektórych obszarów powierzchni, bo radarowo z orbity rozdzielczość nie jest chyba idealna. Może by się dało zlokalizować aktywne formy wulkaniczne w akcji?
Pozdrawiam
-J.