Zgodzę się, że technologia i metodologia podejscia związana ze Skycrane była przełomowa i jest to zdecydowanie największe jak do tej pory osiągnięcie w eksploracji powierzchniowej Marsa. W tamtą nowatorską metodę lądowania jednak wierzyłem od początku. Skycrane to jednak była duża, skomplikowana maszyna bazująca na silniczkach chemicznych, sprawdzonej wczesniej metodzie lądowania na tzw."ogniu". Jednakże w delikatne helikopterki nie uwierzę dopóty faktycznie nie sprawdzą się w warunkach marsjańskich. Moje obawy wiązą się z trzema czynnikami:
- delikatną, rozrzedzoną atmosferą, która wymaga albo o wiele wiekszej siły nosnej łopatek, albo też o wiele bardziej intensywnej ich pracy / rotacji itp. a to wymaga z kolei zarówno bardzo wydajnego i szybko ładującego się źródła zasilania, a RTG to przecież nie będzie.
- warunkami terenowymi - niby dla pojazdu powietrznego czy też powinienem powiedzieć - fruwającego - bez większego znaczenia, jednak lądowanie w takim terenie oznacza bardzo szybkie skanowanie terenu i podejmowanie natychmistowej decyzji co do najbezpieczniejszego miejsca na przystanek.
- bardzo rozbudowanej autonomii, która przy obecnej na Curiosity - i z racji sposobu przemieszczania się próbnika - wymaga o wiele bardziej zaawansowanego i bezbłędnego oprogramowania. W przypadku slamazarnego kołowca błąd w oprogramowaniu może go co najwyżej tymczasowo unieruchomić (pomijając instrumenty naukowe). W przypadku "powietrzniaka" najmniejszy błąd, który da o sobie znać zwłaszcza w fazie przemieszczania się - oznacza po prostu game over.
Station zgodzę się z prawie wszystkimi Twoimi argumentami. Ale w misji Mars Rover 2020 jak i podczas kolejnych dron marsjański nie musi lądować w nieznanym terenie. Na podstawie zdjęć z orbity oraz wykonanych podczas przelotów rekonesansowych samego drona można wybrać bezpieczne lądowisko, które zminimalizuje ryzyko katastrofy.
Otóż gdy nie jesteśmy pewni kolejnego lądowiska to najpierw tylko przelatujemy nad nim dronem dobrze go fotografując po czym wracamy do lądowiska poprzedniego. Mija kilka dni, podczas których naukowcy i inżynierowie na Ziemi z zasobu wykonanych przez orbitery oraz drona zdjęć wybierają najbezpieczniejsze miejsce do kolejnego lądowania. Przypuśćmy wybierają to miejsce i dopiero wtedy po raz drugi dron leci i ląduje w wybranym miejscu. Możemy też wgrać oprogramowanie helikopterkowi z schematem sfotografowanego terenu, żeby na podstawie tego schematu i jak i widzianego w realu terenu robot mógł trafić w docelowe lądowisko i wylądować
W misjach przyszłościowych można by wyposażyć drony w większe wsporniki/stopy, żeby mogły lądować na wydmach bez ryzyka zapadania się albo kółka, żeby mogły podjeżdżać te kilka/kilkanaście metrów do docelowych miejsc do zbadania
Owszem panele fotowoltaiczne nie są może bardzo wydajnym źródłem energii. Ale wystarczy jak dron naładuje się przez tydzień po czym robi swoje. Po wykonaniu operacji znowu będzie się lądować przez x dni.
Ciekawe czy można by zaprojektować marsjańskie drony, które byłyby zasilane RTG? Jeśli tak wówczas otwierałyby się nam szerokie wrota do eksploracji Czerwonej Planety. Podlatując co kilkaset metrów, nawet z wcześniejszym sprawdzeniu lądowiska (wg schematu opisanego przeze mnie powyżej) można by ,,skokowo" posuwać się kilkaset metrów tygodniowo co jest i tak dużą odległością w porównaniu z odległościami pokonywanymi zazwyczaj przez łaziki
Zamiast kilku lat poświęconego przez Opportunity z dojazdem z krateru Victoria do krateru Endeavour tą odległość dronem można by pokonać w okresie krótszym niż rok, przy założeniu dobrego oświetlenia słonecznego (brak dużego zapylenia nieba, brak burz pyłowych itp).
Jeszcze mi się nasunęło jedno pytanie. Jak na takiego drona wielkości takiej jak projektowany do misji Mars Rover 2020 wpłynęło by przejście trąby/diabła pyłowego? Czy dron uległby wówczas nieodwracalnemu przewróceniu co zagroziłoby jego trwałości i pracy? Przyjmuję założenie, że dron wówczas byłby w spoczynku, bez latania w powietrzu