HINDUSI SIĘGAJĄ GWIAZDTOMASZ AUGUSTYNIAK z Bangaluru (Indie) 24.09.2018
Ze swoimi wielkimi problemami cywilizacyjnymi Indie próbują sobie radzić z kosmosu. Po sukcesie programu satelitarnego przygotowują się do wysłania ludzi na orbitę.Start indyjskiej rakiety GSLV-F08 z satelitą komunikacyjnym. Sriharikota, 29 marca 2018 r. P. RAVIKUMAR / REUTERS / FORUMTłum jest bardzo kolorowy: uczniowie w mundurkach szkolnych, wielopokoleniowe rodziny, studenci – wszyscy tłoczą się w holu Planetarium imienia Jawaharlala Nehru w Bangalurze na południu Indii.
Grupki dwudziestoparolatków pozują do selfie, rodzice fotografują dzieci na tle modelu sztucznego satelity i instalacji przedstawiającej Marsa. Na barwnych tablicach planety i ewolucja gwiazd. Obok – przegląd teleskopów kosmicznych. Czekający w długiej kolejce pasjonaci astronomii w końcu docierają do sali i zajmują miejsca w fotelach. Po chwili światła gasną, odzywa się lektor, a projektor wypełnia kopułę planetarium tysiącami gwiazd.
Podczas gdy w planetarium trwają pokazy, w oddalonej o kilka kilometrów siedzibie Indyjskiej Organizacji Badań Kosmicznych (ISRO) trwają intensywne dyskusje i loteria nazwisk. Po miesiącach zakulisowych uzgodnień z Delhi przyszło zielone światło, a podczas sierpniowego święta niepodległości premier Narendra Modi ogłosił: do 2022 r. Indie, które będą wtedy obchodzić 75. rocznicę niepodległości, wyślą w kosmos astronautów.
Miejscowe media na kilka dni oszalały, mnożąc pytania. Czy kraj jest technologicznie gotowy? Czy termin nie za bliski? Kto pokieruje programem lotów i co można na nim zyskać? Jak zostanie wybrana załoga? Wreszcie, ile w tej odważnej deklaracji dbałości o przyszłość kraju, a ile politycznej gry obliczonej na zdobycie głosów w nadchodzących wyborach?
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Indie zostaną czwartym – po Rosji, USA i Chinach – państwem zdolnym do samodzielnego wysyłania załóg w kosmos. Tylko do czego krajowi rozwijającemu się, którego PKB na mieszkańca nie przekracza 2 tys. dolarów, może się przydać program kosmiczny?
Konieczność, nie kaprysOd swoich początków w latach 60. XX w. indyjski program kosmiczny był przykrojony do miejscowych potrzeb. Młodemu państwu zależało raczej na samowystarczalności w zakresie orbitalnych technologii niż na wyścigu z ówczesnymi mocarstwami. Trzeba było zapewnić sobie bezpieczeństwo i spróbować rozwiązywać piętrzące się problemy cywilizacyjne. Częste susze i powodzie, klęski głodu i huragany, przeludnienie, zanieczyszczenie przemysłowe, niedobory energii i kłopoty z dystrybucją zasobów – to tylko niektóre wyzwania, przed którymi stały władze.
– Dla tak rozległego kraju stworzenie własnego programu kosmicznego nie było kaprysem, lecz koniecznością. To było równie ważne jak dostęp do wody, pożywienia, zapewnienie ludziom dachu nad głową czy edukacji – przekonuje dr Susmita Mohanty, współzałożycielka Earth2Orbit, pierwszej indyjskiej firmy konsultingowej działającej na rynku kosmicznym. – Poza tym w świecie ciągłych konfliktów politycznych mądrze jest być niezależnym technologicznie – dodaje.
Agencja kosmiczna ISRO za cel postawiła sobie poprawę jakości życia obywateli. Powstały kolejne generacje rakiet i pierwsze sztuczne satelity. Ostatecznie zdecydowano się na budowę dwóch systemów satelitarnych, które dziś mają dziesiątki zastosowań: począwszy od akcji ratunkowych i zarządzania skutkami klęsk żywiołowych, przez telemedycynę, aż do zapewniania łączności sieci ponad 200 tys. bankomatów. Orbitalna maszyneria ułatwia też zarządzanie rolnictwem (np. prognozuje zbiory), obserwuje lasy, bada gleby, przydaje się przy planowaniu miast, tworzeniu map zasobów, monitorowaniu szlaków morskich i granic.
Ma też znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego: pomaga w operacjach wojskowych i antyterrorystycznych. Dzięki satelitom szpiegowskim rząd w Delhi ma oko na to, co się dzieje w skonfliktowanych z nim krajach regionu – zwłaszcza Pakistanie i Chinach.
Rozpalić wyobraźnię– Nikt w Indiach nie kwestionuje już potrzeby posiadania floty satelitów. Nawet zwykli obywatele wiedzą, że bez niej nie mieliby dostępu do większości kanałów telewizyjnych, wiarygodnej prognozy pogody i geolokalizacji, że nie byłoby też systemów wczesnego ostrzegania przed klęskami żywiołowymi – wylicza Arun Ram, redaktor dziennika „The Times of India”, od lat zajmujący się przemysłem kosmicznym.
Zwykli Hindusi coraz częściej bezpośrednio korzystają z orbitalnych technologii. Np. w 2016 r. powstała smartfonowa aplikacja dla rybaków, bazująca na GPS (ISRO pracuje nad uruchomieniem własnego systemu nawigacji satelitarnej NAVIC). Pokazuje nie tylko aktualną pozycję kutra i łowiska, ale też przesyła użytkownikom ostrzeżenia przed sztormami i alarmuje, gdy statek zbliża się do międzynarodowych granic morskich.
Ta ostatnia funkcja jest szczególnie przydatna, bo spory o łowiska często prowadzą do konfliktów z sąsiadami, zwłaszcza ze Sri Lanką i Pakistanem. W ostatnich latach na głębokiej prowincji ISRO ufundowała też setki centrów, w których mieszkańcy mogą korzystać z dobrodziejstw telemedycyny, mają dostęp do prognozy pogody i internetowych szkoleń zawodowych.
– Dzięki danym satelitarnym odnotowujemy mniej ofiar klęsk żywiołowych, takich jak cyklony, bo dokładnie wiemy, gdzie i kiedy nadciągną. Z kolei materiały używane do konstrukcji rakiet znalazły zastosowanie w medycynie, obniżając koszty choćby zabiegów kardiologicznych. I nie dzieje się to gdzieś za oceanem, w wysoko rozwiniętych krajach Zachodu, ale tu, na miejscu – ekscytuje się Arun Ram.
Korzyści z posiadania narodowego programu kosmicznego są więc bezsprzeczne. Ale ISRO długo brakowało „wartości dodanej”: tego nimbu, którym cieszą się agencje kosmiczne takich krajów jak USA czy Rosja. Czysto gospodarcze użytkowanie orbity nigdy nie rozpalało ludzkiej wyobraźni.
A to potrzebne do niezbędnej – tak uważa Arun Ram – publicznej debaty na temat tego, do czego Indie chcą i do czego powinny dążyć w kosmosie.
Wielki kraj, wielkie ambicjeDyrektor planetarium w Bangalurze, Pramod Galgali, mówi, że jego instytucja jest oblegana przez tłumy, odkąd niecałe dwa lata temu przeszła gruntowny
lifting. – Zainstalowaliśmy hybrydę łączącą cyfrowe projektory 3D z analogowym, który zapewnia najbardziej realistyczne efekty – mówi.
Wszystko po to, aby skuteczniej popularyzować naukę. – Na co dzień nasi edukatorzy rzadko wspominają o narodowym programie kosmicznym, ale gdy sonda Mangalyaan zaczęła badać Marsa, zorganizowaliśmy trzytygodniowy festiwal z marsjańskimi wykładami i warsztatami – opowiada Galgali.
Mangalyaan to nieformalna nazwa orbitera, który od czterech lat krąży wokół Marsa. Indie jako pierwszy kraj na świecie zdołały umieścić tam wytwór swojej inżynierii już przy pierwszej próbie, w dodatku wydając na to raptem równowartość 74 mln dolarów: dziewięć razy mniej, niż kosztowała misja amerykańskiej sondy MAVEN.
Ale o ISRO zaczęło się robić głośno już wcześniej, w 2009 r., gdy jej naukowcy z pomocą księżycowej sondy Chandrayaan-1 odkryli na powierzchni Srebrnego Globu wodę. Ta wyprawa była również przełomem w dziedzinie indyjskich ambicji w kosmosie.
Mniej więcej w tym samym czasie zaczął się boom na rynku komercyjnego wystrzeliwania satelitów. Firma Antrix, komercyjne ramię ISRO (jej nazwa to zlatynizowana wersja słowa „antariksz”, które w hindi i sanskrycie oznacza przestrzeń kosmiczną), zaczęła bić rekordy w liczbie wynoszonych ładunków, efektywności i niskiej cenie swych usług. Dziś korzystają z nich najbogatsze państwa świata. Od 1999 r. firma umieściła na orbicie ponad 200 zagranicznych ładunków dla klientów z 28 krajów, a Indie zaczęły zyskiwać uznanie w globalnym sektorze kosmicznym.
Wreszcie także i miejscowa klasa średnia zauważył, że ISRO jest jedną z niewielu efektywnie zarządzanych dużych indyjskich organizacji, której w dodatku udało się zaangażować najbardziej światłych i wykształconych specjalistów w kraju.
– Ambitna i inteligentna młodzież chce tam pracować także ze względu na godną podziwu i stale rosnącą listę dokonań. Nie bez znaczenia jest poczucie dumy, nieodłączny urok i ekscytacja, które łączą się ze wszystkim, co kosmiczne – ocenia Susmita Mohanty, szefowa Earth2Orbit.
Nad chmuramiWprawdzie Hindusom nadal daleko do powszechnej kosmicznej euforii, ale zainteresowanie tą tematyką rośnie.
W 2016 r. wizerunek sondy Mangalyaan znalazł się na rewersie banknotów o najwyższym nominale 2 tys. rupii. O rosnącej potrzebie kontaktu z kosmosem świadczy też ostatnia aktywność filmowców. Dotąd indyjskie kino prawie nie podejmowało kosmicznych wątków i dopiero w tym roku zmienił to tamilski film „Tik Tik Tik”. Grupa śmiałków wyrusza w nim z Ziemi na pokładzie statku przypominającego amerykański wahadłowiec, żeby z pomocą głowicy nuklearnej zniszczyć planetoidę zagrażającą Azji Południowej.
Producenci filmowi badają grunt, zapowiadając kolejne kosmiczne obrazy, z których co najmniej trzy są w fazie produkcji. Należy do nich biograficzny film o Rakeshu Sharmie, jedynym obywatelu Indii, który poleciał w kosmos. Jego postać ma zagrać bollywoodzki gwiazdor Shah Rukh Khan.
Tymczasem ISRO, która dotąd nie robiła zbyt wiele dla komunikacji z szeroką publicznością, dziś zapowiada utworzenie telewizji naukowej i inkubatora przedsiębiorczości.
Z danych agencji wynika, że zabezpieczyła ok. 270 patentów i dokonała transferu ponad 300 technologii do miejscowego przemysłu. Niedawno zleciła montaż satelitów trzem zewnętrznym firmom, a państwowej spółce – produkcję fotoogniw słonecznych, dotąd sprowadzanych z USA.
Dr Mylswamy Annadurai, człowiek stojący za sukcesem wielu misji satelitarnych oraz sond Mangalyaan i Chandrayaan, uważa, że zlecanie rutynowych zadań na zewnątrz umożliwi kosmicznym inżynierom skupienie się na ambitniejszych celach. Np. na kolejnej misji księżycowej Chandrayaan-2, która – dwukrotnie odkładana – ma zostać wystrzelona na początku 2019 r.
Uczeni w Bangalurze mają zresztą gotowe koncepcje kolejnych: orbitera służącego do badań Słońca, sondy krążącej wokół Wenus i analizującej jej atmosferę. Mówią też o lądowniku, który prześle na Ziemię próbki marsjańskich lub księżycowych skał.
Jednak jeśli idzie o efekt propagandowy, nic nie będzie się mogło równać ze zdjęciami indyjskich astronautów kilkaset kilometrów nad chmurami.
Lot w przyszłośćKrytycy lotów załogowych powtarzają wprawdzie, że nie przyniosą one namacalnych korzyści tu, na Ziemi, ale entuzjaści przekonują, że najwyższy czas pchnąć indyjski program kosmiczny na nowe tory.
Gopalan Madhavan Nair, szef ISRO w latach 2003-09, uważa, że agencja zrealizowała już cele sformułowane przed półwieczem i powinna zrobić krok naprzód. – To nie prestiż jest tutaj najważniejszy, lecz osiągnięcie jeszcze wyższego poziomu niezawodności technologii rakietowych i satelitarnych. W mikrograwitacji astronauci przeprowadzą eksperymenty naukowe, można się więc spodziewać efektów w postaci nowych rozwiązań, zwłaszcza w naukach medycznych – mówi.
Program „Gaganyaan” (tę nazwę opracowywanej kapsuły załogowej można przetłumaczyć jako „Podniebny statek”) w swojej pierwszej fazie ma kosztować 90 mld rupii (równowartość 1,2 mld dolarów). Chodzi o dwie misje testowe bez udziału ludzi i tę najważniejszą: lot na niską orbitę okołoziemską trójki astronautów, którzy mieliby tam spędzić około tygodnia. Dodatkowe 1,7 mld rupii pochłonęła już praca nad testowanymi wcześniej technologiami.
Razem jest to kwota porównywalna z tym, co Chińczycy wydali na pierwsze misje statków Shenzhou. W indyjskich mediach zdarzają się komentarze sugerujące, że ogłaszając swoje orbitalne zamierzenia, rząd Modiego pręży muskuły właśnie przed Chinami. Jednak Pekin ma potencjał wielokrotnie większy od indyjskiego (nie tylko w dziedzinie lotów kosmicznych). Pozaziemskie podróże odbyła już jedenastka chińskich astronautów, a w kolejnej dekadzie Pekin planuje budowę stałej orbitalnej stacji kosmicznej.
– W kosmosie z nikim się nie ścigamy – podkreśla dr Mylswamy Annadurai. – Każdy ma swoje aspiracje, potencjał i cele.
I dodaje, że bardziej niż o wyścigu należy myśleć o przyszłości odległej o kilkadziesiąt lat, gdy na Księżycu mogą stać już stałe bazy, a jego eksploracja może być ważną częścią światowej gospodarki.
Źródło:
HINDUSI SIĘGAJĄ GWIAZD