Nie jest to usprawiedliwienie, ale z psychologicznego punktu widzenia, ta frustracja może być zrozumiała. Ciężko jest pracować i cieszyć się z tej pracy, jeśli jest się "tym trzecim" którego zawsze nie widać. Całe zasługi zawsze spadały na prowadzących i trudno się dziwić. Tym bardziej jeśli dodamy do tego decyzję o braku możliwości prowadzenia Sondy przez kogokolwiek poza panami K&K. Osobiście uważam że takie odcinki jak „Gra w kalorie” czy „Cicha śmierć” nie odstawały poziomem od pozostałych. Nawet chętniej widziałbym mieszane prowadzenie przez pary dobierane z całej czwórki lub trójki zespołu. W muzyce to frontman jest najbardziej zauważalny i zapamiętywany. Ta zasada sprawdziła się w przypadku pana Siudyma.
Osobiście brakuje mi w tej książce większej ilości informacji z produkcji programu. Siudym poświęcił sporo miejsca na opisy miejsc które widział za granicą w ramach wyjazdów służbowych, co też jest ciekawe i zrozumiałe. Było dużo informacji o programach których już nie zobaczymy. Nie traktowałbym bardzo poważnie tekstu „wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze tego programu nie trzeba było robić”. Nie dziwi mnie takie podejście, kiedy wraca się praktycznie z wycieczki na zachodzie Europy do szarej jesieni i marazmu, braku perspektyw w PRLu. Nie czepiam się człowieka za to że po trzydziestu-czterdziestu latach nadal tkwi w nim zadra z powodu jakichś krzywd. Nie miał możliwości tych spraw wyjaśnić, a Kurek i Kamiński nie powiedzą nam czy było inaczej. Choć myślę że publikacja albo wywiady z wciąż żyjącymi osobami pracującymi przy Sondzie byłyby potrzebna, bo, bądźmy szczerzy, takich osób więcej nie będzie. To tylko moje osobiste zdanie.